wtorek, 7 grudnia 2010

Czynniki ryzyka stres

Pan H. został zaproszony na badania psychicznej reakcji na stres, gdyż jego lekarz był zdania, że ciśnienie pana H. wydatnie rośnie pod psychicznym obciążeniem. Ponieważ pan H. przebył zawał, lekarz uważał, że w ramach rehabilitacji warto przeprowadzić próbę stresową w warunkach zbliżonych do codzienności.
 W trakcie testu pacjent poddany został presji czasu: osoba prowadząca określiła zadanie następująco — chodzi o jak najszybszą reakcję na kolory, których nazwy ukazywać się będą na ekranie napisane nieprawid­łową barwą, na przykład słowo „czerwony" ukaże się na niebiesko. Stres" — rzekł pan H. „co to jest tak właściwie? Nie mam żadnego stresu i nigdy nie miałem, a medycy robią dookoła tego tyle szumu..."- Mówiąc to, pacjent niespokojnie kręcił się na krześle. Zakończony właśnie test doprowadził go do widocznego i wymiernego napięcia: barwy pojawiające się na ekranie komentował napiętym, ale niepew­nym głosem, tętno i ciśnienie wzrosły przy tym ponad przeciętną. W najtrudniejszej fazie testu, przy rosnącym współczynniku błędów ręce wpił kurczowo w oparcia krzesła. Po teście zapytałam go, czy złości się na popełniane błędy. Oczywiście, złoszczę się zawsze na swe błędy, ale bardzo krótko — po zakończeniu testu natychmiast rozluźniłem się" odpowiedział. Zademonstrowanymi mu wykresami tętna i ciśnienia był zaskoczony. „O, w tym momencie jest już ładnych parę minut po teście a ciśnienie nadal jest bardzo wysokie. Czy u wszystkich tak jest?" zapytał. U niektórych — owszem, odpowiedziałam. Nie będę już w dalszej części mówić o stresie, gdyż łatwo jest poruszać się w obrębie tego zagadnienia nie stosując tego nad­używanego ostatnio określenia. „Proszę ocenić procentowo jaką ilość czasu w pracy pozostaje Pan pod wpływem silnego napięcia." Określenie „napięcie" pan H. rozumie natychmiast. Oczywiście że jest w stanie silnego napięcia, ze względu na charakter zagadnień z jakimi ma do czynienia. Średnio od 5 do 6 godzin — a więc mniej więcej połowę czasu jaki poświęca pracy zawodowej. Dojazd samo­chodem do pracy i z pracy „nawet jeśli odbywa się w gęstym ruchu ulicznym i trwa godzinę zamiast 30 minut traktuje jako okres względnego odprężenia się. „A jak to jest wieczorem?" — pytam „czy jest pan w stanie zwrócić się ku innym rzeczom, poświęcić czas rodzinie, przyjaciołom, słuchać muzyki, oglądać filmy, uprawiać sport?" Pan H. jest zaskoczony. „Pani nie ma bladego pojęcia jak intensywnie się u nas pracuje. Automat do kawy pracuje przez cały dzień, niekiedy łapię się na tym, że palę dwa papierosy jednocześ­nie. Wracając do domu z takiego młyna jest się zmęczonym, po prostu zmęczonym. Owszem, żona stara się kształtować nasz czas wolny i udaje jej się to zwykle, tyle że ja raczej biernie jej towarzyszę. A wieczorem najpóźniej o 23.00 oczy mi się zamykają. Może wymyślać ile chce — ja zasypiam. Sport? Owszem, wcześniej grałem trochę w piłkę nożną, jeszcze w starej pracy, ale to było dziesięć lat temu — szkoda właściwie że przestałem. Kolacja? Rozkosze stołu? Wieczorem jem dużo, zwykle konkretne rzeczy, ponieważ w ciągu dnia jestem tak zajęty, że udaje mi się zjeść tylko jakieś ciastka czy herbatniki. Następne pytanie: ,,W jaki sposób kształtuje pan swój weekend?" „W sobotę jem śniadanie trochę dłużej i trochę później niż zwykle. Czytam przy tym gazetę. Następnie wszyscy razem udajemy się na większe zakupy. Po ich rozpakowaniu siadam do biurka, odrabiam zaległości powstałe w ciągu tygodnia i planuję następny tydzień. W międzyczasie przerwa na kawę lub niewielki spacer. Następnie wieczorem coś organizujemy — odwiedziny u przyjaciół, teatr lub kino. Pozwalam sobie na trochę więcej wina niż zwykle. W niedzielę mam w związku z tym lekkiego kaca i niechętnie wstaję. Przy śniadaniu często myślę — no to właściwie weekend już minął. Zawsze, gdy chętnie wziąłbym swój rower i po prostu gdzieś pojechał, pada hasło — musimy przywieźć mamę lub teściową na niedzielny obiad. Po obiedzie — dłuższym niż zwykle, gość pozostaje jeszcze na kawę". ,,A jak się pan czuje w niedzielę wieczorem?" „Zwykle nie za dobrze. Miewam bóle żołądka, nudności, a w gło­wie uczucie pustki. Jestem zmęczony, chcę iść spać, ale boję się nie móc zasnąć lub budzić się w nocy. Z tego względu nie kładę się jeszcze, oglądam telewizję, pakuję swoje rzeczy na poniedziałek rano i idę do łóżka około północy z uczuciem, że nie rozpocznę nowego tygodnia w dobrej formie. Zwykle budzę się w nocy i długo nie mogę zasnąć lub też budzę się bardzo wcześnie, tuż po czwartej i mimowolnie zaczynam planować dzień. Tak na marginesie: zawał miałem w poniedziałek rano około ósmej. Ból zaczął się gdy zjeżdżałem z ulicy na teren zakładu pracy. I co mogłoby panią jeszcze zainteresować: wychodząc rano z domu wiedziałem, że nie przetrzymam tego dnia. Ale powiedziałem sobie że to bzdura, że wszystko będzie toczyć się jak do tej pory." Sposób w jaki pan H. przeżywa stres, jednocześnie go nie przeżywając, jest charakterystyczny dla naszego społeczeństwa. Patologiczny styl życia, do którego należy napięcie i stałe po­szukiwanie nowych napięć wyróżnia się swą niewidocznością.
W jaki sposób możnaby opisać tak nam dobrze znany styl życia, by wszyscy zrozumieli jego znaczenie, a szczególnie jego chorobotwór­czą potęgę? Czy istnieją dziś jeszcze ludzie kształtujący swe życie w sposób wyraźnie odmienny? Nie, jeśli odrzucimy porównanie z australijskimi Aborygenami, Indianami na wyżynach Boliwii, czy Murzynami w położonych na uboczu rejonach Czarnej Afryki. Dla większości porównanie się z tymi ludźmi byłoby zbyt trudne, nie mówiąc już o tym, że ich codzienne doświadczenia mają nikłą styczność z doświadczeniami współczesnych cywilizowanych ludzi. Pomyślmy zatem najpierw o sąsiadujących z nami lub spokrew­nionych w swych zasadniczych rysach społecznościach: o kulturach śródziemnomorskich, które wir uprzemysłowienia wessał później niż ich północne odpowiedniki. Ludy te w większym stopniu niż my opierały się przemysłowej kulturze, dzięki czemu w większym niż my stopniu udało im się zachować żywą tradycję. Rodzina i religia wiążą tam ludzi silniej niż u nas. Odpowiada temu społeczny system wartości, w którym wydajność, sukces i dobra materialne nie wysuwają się na czoło w takim stopniu, jak to ma miejsce w kulturach północnych. Duże znaczenie mają stosunki międzyludzkie oraz kulturowa interpretacja sensu życia. Oba te aspekty działają niczym przeciwwaga, zdolna do zrównoważenia konsumpcyjnego nastawie­nia do życia oraz konkurencji pomiędzy ludźmi o znaczenie, wpływy i dobra materialne. Czujemy się dobrze w Grecji, Włoszech, Hiszpanii czy południowej Francji? Jeśli tak, dlaczego? Czy to możliwe że pociąga nas nie tylko słońce, morze i południowa roślinność ale i urok innego stylu życia? Mniej napięcia i więcej radości życia, więcej bliskości i serdeczności pomiędzy rodziną i przyjaciółmi, więcej wolnego czasu na wspólne biesiadowanie. Prawie wszyscy piją przy tym wino, ale prawie nikt się nie upija. Wydaje się że takie rzeczy jak kawa i papierosy są stworzone wyłącznie dla przyjemności. Wyidealizowany, uprosz­czony obrazek śródziemnomorskiego życia? Z pewnością. Tak samo jak opisywane przez historyków proste potrawy spożywane przez ludy śródziemnomorskie — chleb, olej, oliwki, ser, owoce i wino, od czasu do czasu ryby, rzadko, z okazji większych świąt mięso, w wielu miejscach zastąpione zostały bardziej wyrafinowanymi potrawami tak i w kulturze życia wiele się zmieniło. A jednak obraz ten nie jest do końca nieprawdziwy. Wiele z tradycyjnych wartości uwidacznia się do dziś w stylu życia, w sposobie kształtowania dnia powszedniego w sposobie obchodzenia się z ludźmi, w sposobie wyrażania swoich uczuć.Cóż ta wycieczka w śródziemnomorski styl życia ma wspólnego ze schorzeniami serca i krążenia? Ludzie którzy tam żyją są nimi mniej zagrożeni niż Niemcy, Holendrzy czy Norwegowie. Wskazuje na to epidemiologia, nauka parająca się analizowaniem rozprzestrzenia­nia się chorób w wielkich grupach populacyjnych. Jednak siła wyrazu poszczególnych badań epidemiologicznych jest zawsze ograniczo­na. Cóż wiemy naprawdę, dowiadując się, że Włosi niezależnie od wieku i płci są mniej zagrożeni zawałem niż Niemcy czy obywatele USA? Lub, stawiając pytanie nieco inaczej: Czy możliwe jest ziden­tyfikowanie tych aspektów stylu życia, które w szczególny sposób chronią przed zawałem i tych które doń prowadzą? Często za takimi pytaniami, na pierwszy rzut oka skłaniającymi do precyzji, ukrywa się pragnienie zidentyfikowania jednej przyczyny. Byłoby bardzo przyjemnie — bo prosto i przejrzyście — gdybyśmy mogli powie­dzieć: w społecznościach konsumujących mniejsze ilości tłuszczy, względnie takie same ilości tłuszczy, ale o odmiennej strukturze (wyższy udział tłuszczy jedno- i wielonasyconych) ryzyko schorzeń serca i krążenia jest mniejsze. W społeczeństwach konsumujących jeszcze więcej tłuszczu charakterystycznego dla naszej diety ryzyko to wymiernie rośnie. Czy jednak te wypowiedzi są prawdziwe? Nie są całkowicie fałszywe. Ale jednak nie są też całkowicie prawdziwe.Gdy w niedługim czasie po drugiej wojnie światowej współczynnik zachorowalności na serce i krążenie groźnie wzrósł, naukowcy z krajów zachodnich zebrali się by zidentyfikować modyfikowalne przyczyny takiego stanu rzeczy. Sformułowali oni hipotezę, że gdyby zestawić dane dotyczące spożycia tłuszczy w przeliczeniu na głowę ednego mieszkańca dwunastu krajów europejskich i pozaeuropej­skich, to po uszeregowaniu ich od największego do najmniejszego otrzyma się jednocześnie zestawienie według zachorowalności na serce i krążenie. W istocie listy nie zgodziły się. Dopiero po opuszczeniu kilku krajów, w których wysokie spożycie tłuszczy łączyło się z nikłym odsetkiem chorych na serce i krążenie, udało się owe zestawienie ujednolicić. To, że niezdrowy tryb życia — wysokie spożycie tłuszczy — czynniki ryzyka — wysoki poziom cholesterolu we krwi same w sobie nie mogą odpowiadać za wszystkie schorzenia ukazują również porównania różnych grup społecznych przeprowa­dzane w obrębie jednego państwa. W Wielkiej Brytanii udowodniono na przykład, że ludzie z dolnych warstw społecznych są w dużo większym stopniu zagrożeni chorobami serca i krążenia w porów­naniu z ludźmi z warstwy średniej i wyższej, przy założeniu że próba jest reprezentatywna, czyli przy takim samym spożyciu tłuszczu, takim samym poziomie cholesterolu i takiej samej ilości wypalanych papierosów.Czy powinniśmy zatem zaprzestać zajmowanie się poszczegól­nymi czynnikami ryzyka? W żadnym wypadku. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że każdy z czynników ryzyka w udowodniony sposób zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia zawału serca. Dotyczy to podwyższonego poziomu ciał tłuszczowych we krwi, palenia tytoniu, podwyższonego ciśnienia, zbyt wysokiego poziomu cukru we krwi, braku ruchu, na równi ze zwiększonymi obciążeniami psycho­społecznymi, brakiem społecznego oparcia czy nierealistycznymi oczekiwaniami w stosunku do życia. W przeciwieństwie do tego nadwaga odgrywa rolę czynnika ryzyka jedynie przy jednoczesnym występowaniu któregoś z wyżej wymienionych współczynników, co zresztą najczęściej ma miejsce. Jednocześnie jednak warto zdawać sobie sprawę z tego, że każdy z poszczególnych czynników niesie ze sobą zróżnicowany poziom zagrożenia, zależący od stopnia nasile­nia pozostałych współczynników. By unaocznić to na przykładzie podwyższonego poziomu cholesterolu, posłużymy się koncepcją stylu życia: styl życia związany z prawie permanentnym napięciem prowadzi do stałej aktywności organizmu. Z głowy, pragnącej wszystko mieć pod kontrolą, pochodzi bodziec do wydzielania większych ilości poprawiających sprawność hormonów stresu, które Przyspieszają tętno, podnoszą ciśnienie oraz przygotowują pozys­kiwanie energii z cukru i tłuszczu. W stan wzbudzenia postawiony zostaje aparat regulujący krzepliwość krwi. Napięcie to nie tylko uczucie — to fizyczny stan organizmu. Jeśli w dodatku mamy do czynienia z — być może wrodzoną — predyspozycją do reagowania silnym wzrostem ciśnienia na stresujące sytuacje, to nawet mając w stanie spoczynku ciśnienie w granicach normy, przy podnieceniu możemy spodziewać się wartości ekstremalnych, silnie obciążają­cych serce i krążenie. Możliwe jest też, że chroniczny stres wraz z dyspozycją do nadciśnienia spowoduje trwały wzrost ciśnienia powyżej normy. Negatywne oddziaływanie nadmiernej konsumpcji tłuszczy i podwyższonego poziomu ciał tłuszczowych we krwi po­tęgowane jest przez stres.Jednoznacznie wykazał to eksperyment przeprowadzony na hu-manoidalnych małpach. Odżywiano je identycznie, w zróżnicowany sposób wystawiając na działanie stresu. Po 22 miesiącach eks­perymentu stwierdzono, że zwierzęta przebywające w stanie per­manentnego stresu wykazywały dwukrotnie większe osady arterio-sklerotyczne w naczyniach wieńcowych niż te, którym nie prze­szkadzano w ich codziennych zajęciach i przyzwyczajeniach. In­teresujące są nie tylko wyniki eksperymentu ale i sposób w jaki go przeprowadzano. U małp dominujących w hordzie, czyli przywódców stada wywoływano stan psychofizycznego napięcia, wpuszczając w nieregularnych odstępach do klatki, będącej siedzibą całego stada nowe, silne osobniki płci męskiej, co wciąż otwierało walkę o domi­nującą pozycję. W ten sposób przywódca nigdy nie mógł być pewny swej pozycji. (Na marginesie trzeba przyznać, że metoda ta niewiele różni się od sposobów stosowanych przez kierownictwa, względnie rady nadzorcze niektórych wielkich koncernów. Tyle że permanent­nemu eksperymentowi poddawani są ludzie...)Czy to przesada mówić o duchowym napięciu wśród małp? Czy psychospołeczny stres u zwierząt zasadniczo różni się od sposobu w jaki stres przeżywa człowiek? Wszyscy naukowcy prowadzący od wielu lat eksperymenty na zwierzętach stawianych w sytuacjach określanych umownie jako „społeczne" — niezależnie od tego czy były to myszy, szczury, świnie, świnki morskie, czy małpy naczelne — zgodnie stwierdzają występowanie dwu typów zachowań, którym, podobnie jak to dzieje się u ludzi, towarzyszą widoczne i wymierne emocjonalne i fizyczne reakcje: pierwszy to walka z konkurentem, drugi — nawiązanie pozytywnych, społecznych kontaktów. Przy wariancie pierwszym dochodzi do aktywizacji sympatycznego ukła­du nerwowego, ze wzmożonym wydzielaniem się hormonów stresu, przyspieszeniem tętna i wzrostem ciśnienia oraz katabolicznej przemiany materii charakteryzującej się rozkładaniem cukru i tłusz­czu w celu pozyskania dodatkowej energii. Przy drugim modelu zachowania się, czyli w trakcie nawiązywania pozytywnych, społecz­nych kontaktów mamy do czynienia z niemal dokładnym przeciwień­stwem: zwierzęta odprężają się, tętno i ciśnienie krwi obniżają się nawet nieco poniżej charakterystycznej dla danego gatunku wartości spoczynkowej i wdrożona zostaje anaboliczna przemiana materii, co oznacza, że organizm w stanie odprężenia regeneruje się i odtwarza zużyte uprzednio zapasy.Powróćmy jednak do stresowanych małp naczelnych: przymus trwania stale w napiętej czujności, celem zabezpieczenia swej dominującej pozycji, niekorzystnie odbił się na ich pozostałych społecznych relacjach. Długotrwałe obserwacje wskazały, że małpy dominujące w stadzie z rzadka — w odróżnieniu od osobników zajmujących średnie i dolne stanowiska w hordzie — przysiadają się do innego osobnika tej samej płci. Spokojne wspólne siedzenie zwierząt, z kontaktem fizycznym, któremu częściowo towarzyszy przyjacielskie czochranie się czy iskanie, które mogłoby posłużyć jako równoważnik trwałego napięcia, właśnie przez to napięcie zostaje uniemożliwione. Napięta uwaga z jaką przywódca wypatruje pojawienia się nowej konkurencji wyklucza przyjazne stosunki z pobratymcami.Jedno z całą pewnością różni nas od małp: im nie przyszłoby do głowy zmieniać swój porządek społeczny w ten sposób, by sprzyjał on permanentnej walce konkurencyjnej. To ludzie skonstruowali opisany powyżej eksperyment. Jeśli spojrzymy na historię jako na wielki eksperyment przeprowadzany przez człowieka na własnym gatunku, to rewolucję przemysłową oraz jej kontynuację i perfekc-jonizację w XX wieku możemy potraktować jako wieki test na stres. Hierarchie i porządki dziobania — gdziekolwiek by nie spojrzeć. Bądź szybszy, silniejszy, po prostu lepszy od innych, wtedy zo­staniesz wynagrodzony, coś otrzymasz. Zaraz, zaraz, co to było, ta nagroda? Czy od czasu do czasu nie wydaje się, że w permanentnej walce z widzialnymi i niewidzialnymi przeciwnikami tracimy z oczu cel wielkiej gonitwy? Czy przypadkiem nie nagroda, ale niemożność jej skonsumowania i odprężenia się potem nie stała się stygmatem wszystkich ludzi biorących udział w wielkim eksperymencie?

W USA, w stanie Pennsylvania znajduje się niewielka, włos-ko-amerykańska gmina — Roseto. Wszyscy jej mieszkańcy wyemig­rowali przed laty z identycznie nazywającego się miasteczka w połu­dniowych Włoszech. W latach 1955—1961 różni naukowcy badali styl życia w Roseto, porównując sposób życia i współczynnik umieralno­ści na zawały serca z gminą sąsiednią, uznaną za typowo amerykań­ską. Zwrócono przy tym uwagę na kilka szczególnych cech charak­teryzujących gminę Roseto: w odróżnieniu od typowo amerykańskiej gminy była etnicznie jednorodna i czysto katolicka. Silnie zarysowa­ne więzi rodzinne, przy paternalistycznie zorientowanej strukturze rodziny i jasne, wyraźnie od siebie odgraniczone role płci uzupeł­niały obraz tradycyjnej, lub jak kto woli ,.zacofanej" enklawy otoczonej nowoczesną normalnością. Mieszkańcy Roseto mieli społeczne oparcie nie tylko w rodzinach, ale i w kręgu sąsiadów i przyjaciół. Wszystkie stosunki społeczne miały miejsce w ramach przynależności parafialnej. Ksiądz troszczył się o wszystkich, którzy mimo przyjacielskich stosunków z sąsiadami mogli czuć się samo­tnie, organizując na przykład dla samotnych i owdowiałych koła samopomocy. W kulturowo obcym, potencjalnie wrogim społeczeńst­wie, chodziło o wyraźne odgraniczenie się i utrzymanie jedności grupy. Każdego nowoprzybyłego z południa Włoch serdecznie witano, oferując mu daleko idącą pomoc w zagospodarowaniu się w nowym miejscu. Wzajemną pomoc oceniano i wynagradzano znacznie wyżej niż dążenie do konkurowania ze sobą. Późniejsze porównanie z macierzystą gminą we Włoszech wykazało, że ta jest znacznie mniej zorientowana na homogenizm i tradycyjne wartości niż jej amerykański odpowiednik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz